czwartek, 29 sierpnia 2013

Jak nie złapać się na dodatkowe opłaty w Ryanair

Jako że nacięłam się dzisiaj kupując bilety na Ryanair.com, małe ostrzeżenie dla Was. 

Problem polega na tym, że bilet wystawiany jest w złotówkach, płacimy w złotówkach i na bilecie, potwierdzeniu, dosłownie wszędzie kwota się zgadza. Nie zgadza się tylko na... wyciągu z banku! Moje zdziwienie dzisiaj było spore, gdy zamiast kwoty 312PLN z mojego konta zniknęło o 45PLN więcej! Dlaczego tak się stało? Poniżej wklejam odpowiedź jednego z internautów, który pomógł mi tę zagadkę rozwiązać i podpowiedział, jak uniknąć dodatkowej opłaty:

"Kilka dni temu pisano już o tym. Rayanir obciąża Twoją kartę VISA przewalutowując złotówki na euro a potem ponownie na złotówki, stosując przy tym zawyżony kurs wymiany. Przy rezerwacji, zaraz przed płatnością powinieneś odkliknąć małe okienko, które automatycznie jest "za Ciebie" klinięte, przez co nie jestes nawet świadomy że na to podwójne przewalutowanie się zgadzasz. (Po podaniu danych karty pojawi się kwota w PLN a obok kwota w euro, w nawiasie. Klikając tę kwotę dostaniesz (mało czytelną) informację nt. tej procedury i na dole powieneś odkliknąć okienko, które mówi o tym, że się na przewalutowanie zgadzasz)."

Tak więc bądźcie ostrożni, to zdecydowanie nieuczciwe zagranie ze strony linii lotniczych.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Chińskich spostrzeżeń kilka...


Po sześciu tygodniach spędzonych w Chinach i wciąż sześciu przede mną, nadeszła pora na opisanie kilku spostrzeżeń.

1. Coś co mnie chyba najbardziej zaszokowało - prawie żadna kobieta tu nie goli nóg oraz pach!!! Ja rozumiem, że to inna kultura, że tu bardziej ceni się naturalność (mało która pani na ulicy ma nałożony makijaż), ale jednak dla mieszkańca Europy, gdzie nagonka na gładkie ciało jest ogromna, nadal szokiem jest, gdy w autobusie lub metrze spotykam nienagannie ubraną dziewczynę z włosami na nogach :)

2. Na ulicy musisz walczyć o przetrwanie. Nie ważne czy jesteś kierowcą samochodu, skutera, roweru czy najzwyklejszym pieszym. Nie obowiązują tu chyba żadne przepisy drogowe. Jesteś pieszym i masz zielone? Nie szkodzi, i tak lawirować musisz pomiędzy rozpędzonymi taksówkami czy skuterami (których swoją drogą jest tu całe mnóstwo). Każdy trąbi na każdego, ale co dziwne, zachowuje przy tym stoicki spokój. 

3. Jeśli jesteś biały, dla dużej większości miejscowych jesteś zapewne większą atrakcją turystyczną niż zwiedzany właśnie Wielki Mur. Co więcej, dla Chińczyka lepszą okazją do zrobienia pamiątkowego zdjęcia jest tablica z napisem co to za miejsce, niż obiekt sam w sobie :)

4. Monety. Gdzie są chińskie monety?! Przez pierwsze dwa tygodnie pobytu tutaj myślałam, że chińska waluta w ogóle ich nie ma! Zamiast monet używane tu są banknoty w różnych rozmiarach. Monety oczywiście też są, tyle tylko, że prawie nikt z nich nie korzysta. 

5. Targować się można niemal o wszystko i wszędzie. Hotel? Żaden problem, udało się utargować ze 100MB za noc na 40. Taksówka? Ależ oczywiście, że da się taniej. Jeśli traficie na odpowiednią osobę może Wam się udać nawet przejechać za darmo, musicie się tylko trochę wysilić i uwieść kierowcę swoim wspaniałym chińskim (wypróbowane ;-)).

6. Bardzo dużo produktów w supermarketach jest przeterminowanych, zwłaszcza nabiału (jogurty, mleko). Warto więc zwracać na to uwagę, jeśli nie chcemy skończyć z rozstrojem żołądka.

7. Ceny produktów na wagę podawane są najczęściej za 500g. Pamiętajcie o tym, żeby przy kasie nie było niespodzianki.

8. Chińczyk uwielbia jeść na mieście. Czy to śniadanie, obiad czy kolację. I nie ma się co dziwić, ceny tu są naprawdę bardzo przyjemne. Dla przykładu bardzo duża (jak dla mnie) miska makaronu z pomidorami i całkiem sporym jajkiem sadzonym to wydatek rzędu 5-8RMB, czyli od 2,5 do 4 PLN. 

9. Wszędzie są dzieci. Naprawdę, jest ich pełno. A te najmniejsze latają w portkach rozprutych w kroku, żeby łatwiej było załatwić potrzebę. A wierzcie mi, swoje potrzeby załatwiają dosłownie WSZĘDZIE.

10. Ameryki tym nie odkryję, ale Chinki naprawdę unikają słońca. Mocne kremy z filtrem, kapelusze z szerokim rondem czy parasole chroniące przed słońcem to tutaj codzienność. A jest się przed czym chronić, słońce rzeczywiście daje tu popalić.

Dzisiaj trochę pisaniny, mam nadzieję, że niedługo zaskoczę Was jakąś supertanią ofertą na loty :-)


sobota, 17 sierpnia 2013

Marsylia za 168PLN!





Mamy tu jakichś fanów bagietek i wina? Oby, bo bilety lotnicze do Marsylii w całkiem przyjemnych cenach można właśnie zakupić na ryanair.com. Loty za 168PLN w dwie strony dostępne są z Warszawy przez niemal cały październik. Poniżej przykładowa rezerwacja:




O tej porze roku temperatura na Lazurowym Wybrzeżu wciąż jest sprzyjająca nie tylko zwiedzaniu, ale też kąpielom w morzu (temperatura wody to ok. 18 stopni, czyli tyle samo, ile latem w Bałtyku ;-)).


środa, 14 sierpnia 2013

Jak to wszystko się zaczęło ;-))

Znów przez pewien czas nie miałam dostępu do platformy bloggera... Mam nadzieję, że tym razem wszystko będzie już ok.

Zatem po tej dość długiej nieobecności powrócę przede wszystkim z serią wpisów z Chin. Pierwszy post, może trochę przydługi, poświęcony temu, jak się tutaj w ogóle znalazłam :-)

Podróż do Chin to dla mnie tak naprawdę podróż pierwszych razów. Kiedy w połowie grudnia ubiegłego roku podjęłyśmy z koleżanką ze studiów decyzję o wakacyjnym wyjeździe do Państwa Środka, tak naprawdę nie wierzyłam w to, że tu wyląduję. Zdecydowałyśmy się na pracę jako au pair, a nasz wybór padł na chińską agencję HHS Center. Agencja ta współpracuje także z polską agencją opiekunek Prowork, jednak my, rasowe oszczędne poznanianki, stwierdziłyśmy, że warto zaoszczędzić 750zł, które musiałybyśmy uiścić za pośrednictwo, i rekrutować się bezpośrednio w chińskiej agencji ;-) Rozpoczął się bardzo długi proces wypełniania wniosków, kompletowania dokumentów i czekania. Kiedy więc pierwszego kwietnia otworzyłyśmy nasze skrzynki odbiorcze i zobaczyłyśmy, że znaleziono nam rodziny i to w tym samym mieście – Pekinie – nie posiadałyśmy się ze szczęścia.


Okazało się jednak, że nic nie przychodzi łatwo, przynajmniej mnie, i moja host family z przyczyn losowych musiała zrezygnować z goszczenia mnie u siebie. Zatem cała zabawa z dopasowywaniem mi rodziny rozpoczęła się na nowo. Muszę przyznać, że na tym etapie naprawdę straciłam już wiarę w jakikolwiek wyjazd, aż tu nagle po półtora miesiąca oczekiwania ponownie ujrzałam w skrzynce upragniony mail zatytułowany „host family info”. Wierzcie mi lub nie, ale z biciem serca przeglądałam informacje o mojej przyszłej chińskiej rodzinie w przerwie między zajęciami ;-) Wszystko było idealnie – młoda para z uroczym trzyletnim synkiem – poza małym faktem – mieszkają w Chengdu, czyli ze wspólnych wakacji w Pekinie nici. Nie przejęłam się tym jednak ani trochę, zwłaszcza, że rodzina w planach miała trzytygodniowe wakacje w USA, do uczestniczenia w których zostałam zaproszona. To było jak spełnienie najskrytszych marzeń! I to tu dopiero zaczęła się zabawa! Składanie wniosku o wizę do Chin (z uzyskaniem której praktycznie nie ma problemów) oraz Stanów, rozmowy w konsulacie USA – to był istny koszmar! W gruncie rzeczy dziwię się, że przez ten czas jeszcze nie osiwiałam. Pierwszą rozmowę w konsulacie wyznaczoną miałam na 20.06, bilet na samolot do Chin kupiony miałam z datą 28.06. Było to absolutne minimum, które potrzebowałam na odebranie paszportu z ambasady w razie otrzymania wizy. No właśnie, w razie jej uzyskania, bo oczywiście nic takiego się nie stało. Po serii pytań na temat mojej chińskiej rodziny odmówiono mi wydania wizy z zastrzeżeniem, że dostanę ją, gdy prześlę dodatkowo kserokopie paszportów moich gospodarzy. Rozpatrzenie ponowne wniosku miało trwać dwa dni robocze. Ok, myślę sobie, nadal mam czas. Tego samego dnia przesłałam wymagane dokumenty i czekałam. Czekałam jeden dzień, czekałam drugi, trzeci i czwarty. I nic. Na dzień przed wylotem, gdy wszystkie walizki miałam już spakowane, razem z moją host family postanowiliśmy, żebym anulowała bilet i poczekała jeszcze kilka dni, a nuż odezwą się z ambasady, a oni kupią mi nowy bilet lotniczy gdy sprawa się wyjaśni.


Pewnie wyobrażacie sobie jak bardzo nerwowa byłam już wtedy. I rzeczywiście, kilka dni później dostałam telefon z ambasady – mam zabrać paszport i stawić się za dwa dni na ponowną rozmowę w konsulacie. Widzielibyście moją minę, gdy po dwóch godzinach oczekiwania na swoją kolej uroczy Amerykanin wręczył mi kartkę z odmową przyznania winy, bo, jak to ładnie określono, „charakter w jakim będę współpracować z moją chińską rodziną nie upoważnia mnie do uzyskania turystycznej wizy do USA”. Cóż, wszyscy byli pewni, że dostanę tę wizę. W końcu po co mieliby mnie wzywać do Warszawy tylko po to, aby powiedzieć „nie”? Jednak tak właśnie się stało, więc do domu wracałam rozżalona, zapłakana i z poczuciem, że zostałam oszukana. Tego samego dnia wieczorem, po powrocie ze stolicy, miałam już kupiony bilet w dwie strony do Chin. Na godzinę 13 następnego dnia, w dodatku z Warszawy! Po tygodniowym pobycie w domu walizkę miałam praktycznie rozpakowaną, więc nie życzę nikomu, aby przeżywał to co ja, gdy o godzinie 20 dowiedziałam się o locie i zaczęłam pakować ją na nowo na trzymiesięczny wyjazd ;-) Godzinę później siedziałam już w samochodzie w drodze do Poznania, skąd w nocy miałam pociąg do Warszawy, myśląc, że moja azjatycka rodzina naprawdę jest szalona.


I to tu właściwie zaczyna się moja chińska przygoda z pierwszymi razami. Pierwszy raz rozstawałam się z rodziną i chłopakiem na dłużej niż trzy miesiące. Pierwszy raz leciałam samolotem dłużej niż cztery godziny. Pierwszy raz leciałam samolotem SAMA. Tak naprawdę pierwszy raz w życiu miałam także pracować jako opiekunka do dziecka (teoretycznie pomagać tylko w nauce języka, jednak w przypadku trzylatka rozróżnienie to nie jest takie wyraźne). Wszystkie te pierwsze razy spotkały mnie zanim w ogóle poznałam osobiście moją nową rodzinę. Później było już tylko lepiej i choć moja przygoda z Chinami trwa już prawie półtora miesiąca, codzienność tutaj nadal jest świeża, nowa, przepełniona pierwszymi razami ;-)) Do przeczytania w następnej części opowieści o moim chińskim śnie!
Jeśli chcielibyście uzyskać więcej informacji na temat agencji, dzięki której tu jestem czy całego programu au pair - piszcie śmiało ;-)