Zatem po tej dość długiej nieobecności powrócę przede wszystkim z serią wpisów z Chin. Pierwszy post, może trochę przydługi, poświęcony temu, jak się tutaj w ogóle znalazłam :-)
Podróż do Chin to dla mnie tak naprawdę podróż pierwszych razów. Kiedy w
połowie grudnia ubiegłego roku podjęłyśmy z koleżanką ze studiów
decyzję o wakacyjnym wyjeździe do Państwa Środka, tak naprawdę nie
wierzyłam w to, że tu wyląduję. Zdecydowałyśmy się na pracę jako au
pair, a nasz wybór padł na chińską agencję HHS Center. Agencja ta
współpracuje także z polską agencją opiekunek Prowork, jednak my, rasowe
oszczędne poznanianki, stwierdziłyśmy, że warto zaoszczędzić 750zł,
które musiałybyśmy uiścić za pośrednictwo, i rekrutować się bezpośrednio
w chińskiej agencji ;-) Rozpoczął się bardzo długi proces wypełniania
wniosków, kompletowania dokumentów i czekania. Kiedy więc pierwszego
kwietnia otworzyłyśmy nasze skrzynki odbiorcze i zobaczyłyśmy, że
znaleziono nam rodziny i to w tym samym mieście – Pekinie – nie
posiadałyśmy się ze szczęścia.
Okazało się jednak, że nic nie przychodzi łatwo, przynajmniej mnie, i
moja host family z przyczyn losowych musiała zrezygnować z goszczenia
mnie u siebie. Zatem cała zabawa z dopasowywaniem mi rodziny rozpoczęła
się na nowo. Muszę przyznać, że na tym etapie naprawdę straciłam już
wiarę w jakikolwiek wyjazd, aż tu nagle po półtora miesiąca oczekiwania
ponownie ujrzałam w skrzynce upragniony mail zatytułowany „host family
info”. Wierzcie mi lub nie, ale z biciem serca przeglądałam informacje o
mojej przyszłej chińskiej rodzinie w przerwie między zajęciami ;-)
Wszystko było idealnie – młoda para z uroczym trzyletnim synkiem – poza
małym faktem – mieszkają w Chengdu, czyli ze wspólnych wakacji w Pekinie
nici. Nie przejęłam się tym jednak ani trochę, zwłaszcza, że rodzina w
planach miała trzytygodniowe wakacje w USA, do uczestniczenia w których
zostałam zaproszona. To było jak spełnienie najskrytszych marzeń! I to
tu dopiero zaczęła się zabawa! Składanie wniosku o wizę do Chin (z
uzyskaniem której praktycznie nie ma problemów) oraz Stanów, rozmowy w
konsulacie USA – to był istny koszmar! W gruncie rzeczy dziwię się, że
przez ten czas jeszcze nie osiwiałam. Pierwszą rozmowę w konsulacie
wyznaczoną miałam na 20.06, bilet na samolot do Chin kupiony miałam z
datą 28.06. Było to absolutne minimum, które potrzebowałam na odebranie
paszportu z ambasady w razie otrzymania wizy. No właśnie, w razie jej
uzyskania, bo oczywiście nic takiego się nie stało. Po serii pytań na
temat mojej chińskiej rodziny odmówiono mi wydania wizy z zastrzeżeniem,
że dostanę ją, gdy prześlę dodatkowo kserokopie paszportów moich
gospodarzy. Rozpatrzenie ponowne wniosku miało trwać dwa dni robocze.
Ok, myślę sobie, nadal mam czas. Tego samego dnia przesłałam wymagane
dokumenty i czekałam. Czekałam jeden dzień, czekałam drugi, trzeci i
czwarty. I nic. Na dzień przed wylotem, gdy wszystkie walizki miałam już
spakowane, razem z moją host family postanowiliśmy, żebym anulowała
bilet i poczekała jeszcze kilka dni, a nuż odezwą się z ambasady, a oni
kupią mi nowy bilet lotniczy gdy sprawa się wyjaśni.
Pewnie wyobrażacie sobie jak bardzo nerwowa byłam już wtedy. I
rzeczywiście, kilka dni później dostałam telefon z ambasady – mam zabrać
paszport i stawić się za dwa dni na ponowną rozmowę w konsulacie.
Widzielibyście moją minę, gdy po dwóch godzinach oczekiwania na swoją
kolej uroczy Amerykanin wręczył mi kartkę z odmową przyznania winy, bo,
jak to ładnie określono, „charakter w jakim będę współpracować z moją
chińską rodziną nie upoważnia mnie do uzyskania turystycznej wizy do
USA”. Cóż, wszyscy byli pewni, że dostanę tę wizę. W końcu po co mieliby
mnie wzywać do Warszawy tylko po to, aby powiedzieć „nie”? Jednak tak
właśnie się stało, więc do domu wracałam rozżalona, zapłakana i z
poczuciem, że zostałam oszukana. Tego samego dnia wieczorem, po powrocie
ze stolicy, miałam już kupiony bilet w dwie strony do Chin. Na godzinę
13 następnego dnia, w dodatku z Warszawy! Po tygodniowym pobycie w domu
walizkę miałam praktycznie rozpakowaną, więc nie życzę nikomu, aby
przeżywał to co ja, gdy o godzinie 20 dowiedziałam się o locie i
zaczęłam pakować ją na nowo na trzymiesięczny wyjazd ;-) Godzinę później
siedziałam już w samochodzie w drodze do Poznania, skąd w nocy miałam
pociąg do Warszawy, myśląc, że moja azjatycka rodzina naprawdę jest
szalona.
I to tu właściwie zaczyna się moja chińska przygoda z pierwszymi
razami. Pierwszy raz rozstawałam się z rodziną i chłopakiem na dłużej
niż trzy miesiące. Pierwszy raz leciałam samolotem dłużej niż cztery
godziny. Pierwszy raz leciałam samolotem SAMA. Tak naprawdę pierwszy raz
w życiu miałam także pracować jako opiekunka do dziecka (teoretycznie
pomagać tylko w nauce języka, jednak w przypadku trzylatka rozróżnienie
to nie jest takie wyraźne). Wszystkie te pierwsze razy spotkały mnie
zanim w ogóle poznałam osobiście moją nową rodzinę. Później było już
tylko lepiej i choć moja przygoda z Chinami trwa już prawie półtora
miesiąca, codzienność tutaj nadal jest świeża, nowa, przepełniona
pierwszymi razami ;-)) Do przeczytania w następnej części opowieści o
moim chińskim śnie!
Jeśli chcielibyście uzyskać więcej informacji na temat agencji, dzięki
której tu jestem czy całego programu au pair - piszcie śmiało ;-)
Jakbyś mogła napisać coś więcej na temat tej agencji i programu, byłabym wdzięczna :)
OdpowiedzUsuńja, w związku z moimi studiami, też chciałabym za rok wyjechać jako au pair, ale do Portugalii. :) Pojęcia nie mam gdzie szukać portugalskiej rodziny i jak to wszystko wygląda.a chciałabym oczywiście pojechać tam na całe wakacje - na 3 miesiące. :)
OdpowiedzUsuń